Szukaj na tym blogu

czwartek, 29 maja 2014

Opalenizna bez słońca i solarium - moje sposoby cz. II


Tak jak obiecywałam, dzisiaj kontynuacja ostatniego postu :) Napiszę Wam o produktach, po które sięgam, gdy chcę się nieco "opalić", unikając promieni UV. Jeśli jeszcze nie rozglądaliście się za tego typu kosmetykami, nie korzystaliście z nich lub po prostu jesteście ciekawi, co tam ciekawego stoi na mojej półce - zaglądajcie śmiało :)

Zacznijmy może od podstawowego pytania: na jakiej zasadzie działają samoopalacze?

Najczęściej stosowanym składnikiem aktywnym, wchodzącym w reakcję z aminokwasami w warstwie rogowej naskórka (najbardziej zewnętrzna warstwa naskórka, a naskórek - skóry), jest tzw. DHA, czyli dihydroksyaceton (w INCI jako Dihydroxyacetone lub po prostu DHA). Reakcja ta powoduje, że naskórek zmienia barwę na żółto - brązową, dodatkowo wydziela się przy tym charakterystyczny zapach, który producenci starają się maskować różnymi substancjami zapachowymi, ale zwykle i tak go czuję, kwestia przyzwyczajenia ;) Dihydroksyaceton jest uważany za substancję bezpieczną również dla kobiet w ciąży oraz niekancerogenną (nie powodującą nowotworów), jednak jak każda substancja nakładana na skórę, może powodować w wyjątkowych przypadkach podrażnienia - jest to reakcja indywidualna.
Źródło: bioderma.com
Jako, że zmiana koloru skóry następuje jedynie w obrębie warstwy rogowej naskórka, która codziennie się złuszcza, efekt ten jest nietrwały i z dnia na dzień będzie znikał razem z komórkami naszego naskórka. Z tego samego powodu tak ważny jest regularny peeling skóry poddawanej działaniu samoopalacza - kolor będzie równy, unikniemy nieestetycznych plam czy nierównomiernego "schodzenia" barwnika z powierzchni skóry.
Warto też mieć na uwadze, że uzyskana dzięki DHA ciemniejsza barwa skóry nie powstała w wyniku naturalnej reakcji z udziałem melaniny, a więc skóra nie jest przez to lepiej chroniona przed słońcem. Należy zawsze pamiętać o stosowaniu odpowiedniej ochrony przeciwsłoneczej.

A teraz zajrzyjmy wreszcie na moją słoneczną półkę... :)

CIĘŻKA ARTYLERIA
                                                            ...czyli produkty dla niecierpliwych

  • Lirene - Samoopalający mus nawilżający 
Skład: Aqua, C12-15 Alkyl Benzoate, Dihydroxyacetone, Glyceryl Stearate, Glycerin, Ceteareth-20, Dimethicone, Steareth-2, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Propylparaben, Ethylparaben, Parfum, Benzyl Salicylate, Buthylphenyl Methylpropional, Hexyl Cinnamal, Linalool, Limonene, Alpha-Isomethyl Ionone, Citronellol
Daje efekt zdrowej, delikatnej opalenizny nawet po 1 zastosowaniu. Połączenie wieczór + rano daje już całkiem przyzwoity efekt całego dnia na słońcu nad Bałtykiem, a stosując ten samoopalacz 2 wieczory pod rząd + 3 dnia rano (lub znowu wieczorem, jeśli się nie spieszymy) możemy śmiało mówić, że wróciłyśmy wczoraj z tygodnia na greckiej wyspie. Dla podtrzymania naturalnego efektu spokojnie wystarczy używanie 2 razy w tygodniu, ale ja osobiście ciągle zapominam o regularności, bo i nie jestem na co dzień strasznie blada. Dlatego preferuję takie dwu- lub trzydniowe "kuracje" i mam spokój na jakieś 1,5 - 2 tygodnie, wspomagając się dodatkowo produktami brązującymi na nogi i ramiona. O nich poczytacie nieco dalej :) Generalnie polecam dla niecierpliwych i "budzących się" w trakcie sprawdzania prognozy pogody (tak jak ja), z myślą "jutro będzie gorąco, a ja taka nieopalona!".
Nie zrobiłam sobie jeszcze nim plam, a przynajmniej nie były jakieś spektakularne, bo o nich nie pamiętam. Produkt ma formę pianki, która na skórze zmienia się w płyn i ładnie się wchłania. Faktycznie, delikatnie pielęgnuje skórę (ma w składzie glicerynę i silikon - Dimethicone) i nakładając ten samoopalacz po prysznicu, można przeżyć bez balsamu (mam dość suchą skórę, ale komuś i tak może nie wystarczyć. Z nakładaniem balsamów jednak polecam zaczekać minimum 20 minut do pełnego wchłonięcia się samoopalacza - ma to zastosowanie także do wszystkich innych marek; lub odwrotnie, należy odczekać do pełnego wchłonięcia się balsamu przed nałożeniem samoopalacza). Lekka pianka od Lirene wchłania się dość szybko i nie pozostawia lepkiej warstwy, nie brudzi ubrań - czasem miałam ślady na białej bieliźnie, ale było to wieczorami, w końcu nie będę siedzieć z gołym tyłkiem i czekać, aż wchłonie się samoopalacz :P Dlatego nauczona doświadczeniem, w dni (a raczej wieczory i noce) z samoopalaczem zakładam ubrania ciemniejsze lub te, których mi nie będzie szkoda. 
Cena 15 - 20 zł/150ml - moim zdaniem bardzo dobry stosunek jakości i wydajności do ceny. Zapach jest przyjemny, trochę jak jakieś perfumy, ale nie kamufluje całkowicie DHA. Jest to jednak dla mnie jeden z przyjemniejszych zapachowo samoopalaczy.
  • Lirene Last Minute Body BB - Fluid - Balsam dla ciemnej karnacji (bez DHA!)
Jedziemy razem pociągiem ;)
Świeżo kupiony balsam, na nogach olejek TBS.
Zawsze wybieram produkty do ciemnej karnacji, bo tych do jasnej u mnie albo nie widać, albo na efekt trzeba czekać latami... :P Tak serio, to nie jestem klasycznym bladziochem, również podkłady wybieram raczej ze środka palety odcieni, niż z początku. Tutaj Lirene również daje radę, bo ten balsam naprawdę JEST ciemny, szczególnie po wyciśnięciu z butelki. Na skórze ładnie się rozprowadza, chociaż trzeba uważać z ilością i działać sprawnie, bo udało mi się raz przesadzić - nałożyłam go na nogi zbyt hojnie i musiałam niestety wszystko zmywać, bo nijak nadmiar nie chciał się rozprowadzić, a co dopiero wchłonąć. Doszłam więc do wniosku, że przy tego typu produktach (zresztą to samo dotyczy chyba wszystkich kosmetyków kolorowych) na początek lepiej nałożyć mniej i za chwilę dołożyć, niż zmywać wszystko i zaczynać od nowa, szczególnie rano, gdy uciekają nam cenne minuty...Gdy już się udało właściwie go nałożyć, to dostawałam dużo komplementów za moje opalone nogi, także będę chwalić! :D


Nie zawiera DHA, a więc to NIE jest samoopalacz. To balsam mocno brązujący z delikatnymi drobinkami, które nie świecą jak chamski brokat, tylko wzmacniają efekt skóry muśniętej słońcem.


Za swoją butelkę dałam prawie 27 zł, ale widziałam ostatnio promocje w SP i w Naturze (+/- 20 zł), warto więc polować, ale cena i tak jest bardzo przyjazna w porównaniu do mojego ukochanego produktu z YR, który do tej pory używałam na nogi i który oczywiście w dalszej części posta będzie opisany. Ze względu na mocny kolor, kosmetyk może okazać się bardzo wydajny. Niestety nie nadaje się również z tego powodu do stosowania na całe ciało - kolor wpada nieco w czerwień, na dodatek strasznie się zbiera na wszystkich włoskach. Na moich przedramionach wyglądał tragicznie. Będę stosować go jako brązer na nogi - świetnie się sprawdza w tej roli jak na razie. Daje mocną, złotą opaleniznę (o lekkim czerwonym podtonie, jakby jeszcze nie do końca ściemniała po opalaniu, na zdjęciu - a więc i na słońcu - tego nie widać), odporną na ścieranie - testowane w upale, na rowerze. ALE delikatnie brudzi jasne ubrania, polecam więc omijanie okolic, które będą się ocierały o materiał, jak na przykład część ud przy jasnych spodenkach. Zapach raczej neutralny, trochę jak niektóre kremy z filtrem.

Zdjęcia w słońcu, niepoddane żadnej obróbce kolorystycznej.
Lewa: przed, prawa: po nałożeniu rozsądnej ilości balsamu.
  • Yves Rocher - Samoopalający krem rozświetlający do nóg
To właśnie ten krem był do tej pory moim ulubieńcem w kwestii opalania nóg. To istny magik - działa nie tylko natychmiastowo, ale i na dłuższą metę. Złoty, dość ciemny kolor (ale jednak po aplikacji jaśniejszy i naturalniejszy, niż wyżej opisany BB Lirene) daje od razu wizualną poprawę wyglądu nóg, stają się o jakieś 2 tony ciemniejsze. Odcień jest naprawdę śliczny, złoty i ciepły. Lubię po odczekaniu odpowiedniego czasu dołożyć jeszcze troszkę olejku TBS (o nim niżej), wtedy to już w ogóle padam z zachwytu sama nad sobą hehe :D

Jako, że jest to jednocześnie samoopalacz, efekt utrzymuje się i pogłębia oczywiście z każdym zastosowaniem, dlatego robię sobie przerwy i wtedy stosuję jedynie olejek TBS. Teraz, gdy mam też BB Lirene, będę pewnie stosować oba produkty zamiennie, poza tym Lirene jest jednak odporniejszy na upały - YR chociaż nie brudził mi do tej pory ubrań, to potrafi się ścierać lub zbierać np. w zagłębieniach kolan. Poza tym efekt w przypadku Lirene jest mocniejszy - chociaż to nie samoopalacz i mimo to, trzeba z nim ostrożnie postępować, żeby nie zrobić sobie plam, to jednak efekt YR w dużej mierze znika po prysznicu. 

A cena YR dużo wyższa: 39zł regularna, a poniżej 30zł/75ml w promocji, gdzie Lirene oferuje nam aż 200ml. Dlatego właśnie to był mój ulubieniec, teraz musi dzielić się koroną, a może nawet o nią powalczyć.


Od lewej: BB Lirene, YR samoopalacz do nóg, TBS suchy olejek
  •  Yves Rocher - Mgiełka samoopalająca do ciała
Mój ulubieniec już od kilku lat, ciągle próbuję czegoś nowego, a i tak wracam do niego. Forma spray'u w przypadku samoopalacza to dla mnie jak na razie najlepsze rozwiązanie i najbardziej bezpieczne - dla każdego, kto boi się samoopalaczy głównie z powodu ewentualnych plam. Pianka Lirene w połączeniu z rękawicą do nakładania samoopalacza (znajdziecie ją w I części posta, link na dole) również daje niesamowicie dokładny efekt, ale stosowanie mgiełki od YR nie wymaga praktycznie żadnego dodatkowego zachodu, ani wielkiego doświadczenia. 
 
Mój sposób na stosowanie tego spray'u: rozpylanie produktu 20 - 30 cm od powierzchni ciała i delikatne rozprowadzanie ewentualnych nadmiarów opuszkami placów (takie muskanie, naprawdę mi osobiście to wystarczy, bo mgiełka równo opada na skórę). Na koniec mam patent - myję ręce i z jeszcze większej odległości rozpylam na każdą dłoń mgiełkę (po 1 "psiku" na dłoń), która jest w zupełności wystarczająca jako zapobieganie tzw. rękawkom - dłonie są zwykle dużo jaśniejsze od przedramion i myjąc je po aplikacji samoopalacza, pogłębiamy różnicę między skórą z samoopalaczem i tą bez (powyżej nadgarstka). Dodatkowe mgiełki zapobiegają tym różnicom.

Moc działania mgiełki jest porównywalna do pianki Lirene, chociaż z lekką przewagą tej drugiej. Jest to też może kwestia ilości nakładanego kosmetyku - używając jej w ten sposób, jaki opisałam wyżej, efekt będzie łagodny i naturalny, ale zabieg powtarzany 3 dni z rzędu daje na skórze ładny, mocniejszy już odcień brązu. Cenię YR za efekt bardzo zbliżony do naturalnego i tę minimalną naprawdę szansę na plamy, o które łatwiej przy kremowych konsystencjach. Cena za ten komfort jest już nieco wyższa, bo w cenie regularnej za 150ml zapłacimy 42 zł, jednak YR ma częste promocje zarówno w ofercie sklepu internetowego, jak i stacjonarnego, wówczas można ten samoopalacz upolować za 25 - 30zł. Jest to bardzo dobra cena za taką jakość. Sporym minusem jest niestety zawartość alkoholu już na 2 miejscu w składzie, przez co mocny zapach kwiatu gardenii, charakterystyczny dla tej serii, jest równie mocno tłumiony właśnie przez alkohol. Dodatkowo, co zresztą jest ważniejsze, niż zapach, to alkohol w tej mgiełce dyskwalifikuje ją jako samoopalacz do stosowania w dniu depilacji. Raz użyłam, bo zapomniałam o tym fakcie i niestety nie było przyjemnie. To jednak wciąż nie spycha tego produktu z mojego osobistego podium i za cudowną łatwość stosowania, przystępną cenę oraz za szybki i naturalny efekt, będę go polecać każdemu, kto jeszcze go nie miał. Absolutnie nie brudzi ubrań.


MUŚNIĘTA SŁOŃCEM NA CO DZIEŃ
                                                         ...czyli podkreślanie już uzyskanej opalenizny, również tej naturalnej

  •  The Body Shop - Rozświetlająco - brązujący suchy olejek do ciała (bez DHA)
To mój prawdziwy hit wakacji. Kupiłam go w tamtym roku (na All.) i wciąż go jeszcze trochę mam, ale już niestety się kończy i noszę się z zamiarem kupna nowego. Kusi mnie jednak porównanie go z bardzo podobnym olejkiem firmy Nuxe, jednak jego cena jest wyższa niż TBS (około 100zł/100ml, TBS 70-80zł/100ml). Widziałam jednak buteleczki 50ml z Nuxe o połowę taniej niż setki, więc na taką zapewne się zdecyduję, skoro chcę się przekonać, który będzie dla mnie lepszy.

Ogólnie jest to olejek o lekko brązowym kolorze, z zawieszonym w nim pierdyliardem złotych drobinek, które przecudownie mienią się już w buteleczce. Samo patrzenie na nią już poprawia mi humor :) Dozownik mógłby być inny, np. w formie pompki, ale Nuxe chyba ma podobny. Jest to otworek o małej średnicy i żeby wydobyć olejek potrząsam butelką nad dłonią lub bezpośrednio nad skórą (to bywa ryzykowne, jeśli nie mamy jeszcze wprawy). Zapach jest ciepły, piękny, przypomina perfumy z wyższej półki, a także zapach lata, plaży czy niektórych olejków do opalania, dlatego najlepiej mi się używa tego produktu właśnie gdy jest gorąco. Przypomina mi moje poprzednie wakacje spędzone na Teneryfie, gdzie namiętnie się tym olejkiem smarowałam i na opalonym ciele wyglądał po prostu niesamowicie. Zdaję sobie sprawę, że jest to drogi kosmetyk i z pewnością, gdybym dobrze poszukała, mogłabym znaleźć jakiś balsam z drobinkami, który mógłby być jego tańszym zamiennikiem. Jednak odkąd go mam, nie szukam niczego innego, bo po co? Jedynie cena może wydawać się zaporowa, jednak zapewniam, że przy jego wydajności nie jest to kompletne marnotrawstwo pieniędzy. Zresztą, każdy wybiera, co chce - prawda? :)

Na bladej skórze nie spodziewajmy się efektu wow - jest to raczej produkt do stosowania w połączeniu z lekko opalonym ciałem i moim zdaniem właśnie do tego najlepiej się nadaje. Już na delikatnej opaleniźnie widać jego magię, bardzo delikatnie pogłębia kolor skóry w kierunku złotego brązu, drobinki dają taki luksusowy "healthy glow", jaki możemy zaobserwować nie raz na czerwonym dywanie (nie mówię tu o brokatowych balsamach). Ten olejek działa trochę jak Photoshop, poprawia wygląd skóry i ciała ogólnie, jakby krem BB do ciała :) Na dodatek śliczny zapach i oczywiście lekkie natłuszczenie skóry ze względu na skład, no i charakter kosmetyku - olejek. Jest to jednak tzw. suchy olejek i faktycznie skóra nie lepi się, nie brudzi też ubrań (chociaż ja nakładam go, gdy już jestem ubrana, wtedy nie muszę czekać na wchłonięcie się i stosuję go tylko tam, gdzie naprawdę jest potrzebny - odkryte ciało). Jednak, gdy byłam w nim zakochana na Teneryfie i leżąc na leżaku, smarowałam się nim po każdym wejściu do wody, widziałam ślady na białym ręczniku. Chociaż obwiniam za to mokre ciało, no i oczywiście leżenie bezpośrednio na grubym białym ręczniku, który przecież ma wchłaniać wszelką wilgoć itp. W normalnych warunkach nigdy nie zabrudziłam sobie tym olejkiem żadnego ubrania. Jestem w nim zakochana i tak jak pisałam, mam jeszcze zamiar w czerwcu porównać go do produktu Nuxe, wtedy już wyrobię sobie o nim ostateczne zdanie.


A GDY OPRÓCZ OPALANIA...
                                                                                                      ...chcę zadbać o skórę?
  • Lirene - Balsam brązująco - ujędrniający, Ciemna karnacja
Znowu Lirene, wiem! Ale właśnie przez ten balsam (albo i dzięki niemu), kupiłam również pozostałą dwójkę ze stajni Lirene - wspomnianą już piankę i fluid - balsam, a jakby tego było mało, ze wszystkich tych produktów jestem ogólnie zadowolona! Balsam ten, oprócz stopniowego nadawania skórze ciemniejszego odcienia, ma również ujędrniać. I co? No faktycznie, brązuje oraz ujędrnia! Podczas stosowania skóra staje się bardziej napięta, nieco jędrniejsza i miła w dotyku. Nie jest to na pewno wyszczuplanie, ani też efekt na dłuższą metę, ale obietnice w większości zostają spełnione.

Zapach to taka mieszanka samoopalacza, jogurtu i kawy, ale dla mojego powonienia wydaje się przyjemny. Konsystencja rzadkiego mleczka, ale ładnie się rozprowadza i wchłania. Ze względu na parafinę wysoko w składzie, spodziewajmy się lekkiego filmu na powierzchni skóry, ale jest to przyjemne uczucie wypielęgnowanej skóry, szczególnie po prysznicu. Na lato jednak odchodzę od parafinowych balsamów, a do tego konkretnego najczęściej wracam w chłodniejsze pory roku, również ze względu na działanie 2 w 1 - balsam + samoopalacz, a wszystko delikatnie :)

Odcień na skórze jest naturalny i można efekt stopniować, zwiększając częstotliwość stosowania balsamu. Jednak używałam go przed moją studniówką kilka dni z rzędu, a nawet 2 razy dziennie, bo jakoś późno sobie przypomniałam, że przecież mam sukienkę z odkrytym dekoltem, połową pleców i ramionami, więc wypadałoby się opalić! No i niestety po takim maratonie, opalenizna pojawiła się naprawdę szybko i była piękna, ale wpadała nieco w pomarańcz. Było to nieco widoczne na zdjęciach robionych komórką z lampą, na tych od fotografa, w dobrym świetle podczas tańca, na szczęście efekt jest dość naturalny (wręcz mi się bardzo podoba). ALE żeby nie było, że zapomniałam o takiej zalecie - pomimo mojego intensywnego stosowania, nie miałam ŻADNYCH plam. Kolor był naprawdę równy, pomimo, że przecież smarowałam trochę nieudolnie również plecy i ramiona z tyłu.

Cena waha się w granicach 15zł/250ml, a zdarzają się też promocje, więc naprawdę rozsądnie. Miałam również wersję dla jasnej karnacji i nie widziałam między nimi wielkiej różnicy, może ten do ciemnej nieco szybciej u mnie działa.


To by było na tyle na temat opalania z mojej kosmetycznej półki, mam nadzieję, że się nie zanudziliście :) Mogłabym tak opowiadać i opowiadać, ale to zestawienie przedstawia kosmetyki, które mogę śmiało polecać i jeśli sprawdzacie opinie w internecie, to wszystkie te produkty cechuje raczej polecanie, niż odradzanie. Jeśli macie swoje perełki lub macie jakieś pytanie do tych moich - piszcie w komentarzach.

Jeśli jeszcze nie czytałaś o praktycznych wskazówkach dla uzyskania idealnej opalenizny dzięki samoopalaczom, kliknij:
Opalenizna bez słońca i solarium - moje sposoby cz. I


Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Poczytałam sobie :) również stosuję piankę od Lirene, kusisz mnie tym Lirene Last Minute Body BB, może jednak go kupię, miałam wątpliwości, ale po Twoim wpisie zminimalizowały się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie ten Body BB jest całkiem obiecujący, czekam znowu na poprawę pogody i dalej będę go testować, bo na razie używałam go 3 razy. Chociaż tyle wystarczyło, aby mi się naprawdę spodobał i wylądował w tym poście :)

      Usuń

"Za każdym nickiem kryje się imię, za imieniem kryje się człowiek, a za każdym człowiekiem - uczucia. Szanujmy się nawzajem w sieci!"